Shoutbox
8Vmw - klasyk od 4:30
Najbliższe imprezy
Kalendarz
Po | Wt | śr | Cz | Pi | So | Ni |
1 | 2 | 3 | 4 | 5 | ||
6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 |
13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 |
20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 |
27 | 28 | 29 | 30 | 31 |
Brak wydarzeń.
Logowanie
Ostatnio na forum
· Terminy ŚLR 2014
· Wyjazd na Puchaś Świ...
· [Internet] Wspólne z...
· Ponidzie XC 2014 (?)
Aktualnie online
· Użytkowników online: 0
· Łącznie użytkowników: 30
· Najnowszy użytkownik: Dawid98
"Nie dajmy się zdublować" oraz "Maraton na szklance wody"
W ostatnią sobotę wybraliśmy się z Sebastianem na finał Family Cup w Kielcach. Po dojechaniu pobliże Góry Pierścienicy wyładowaliśmy z bagażnika nasze maszyny. Okoliczności przyrody były tego dnia niezmiernie piękne. Obaj się trochę rozmarzyliśmy ale ostatecznie z tego stanu wyrwał nas Nino Schurter - a raczej jego sobowtór - kiedy jadąc na rowerach do biura zawodów minęliśmy go w tęczowym kombinezonie mistrza świata. Gość miał nawet takie same oksy jak Nino! Rzucam wymowne spojrzenie młodemu :) WTF?
Korzystając z chwili przed startem objeżdżamy trasę. Mamy tu dwa około 50 metrowe podjazdy, tyleż samo zjazdów i kawałek asfaltu. W wyścigu przejedziemy pętlę 5 razy. Trochę krótko, no ale z drugiej strony to zawody familijne.
Najpierw startuje kategoria Sebastiana. Po udanym starcie widzę że młody przesuwa się do przodu i jedzie po okolicach piątego miejsca. Cały wyścig pokonuje równym mocnym tempem i ostatecznie na mecie melduje się jako siódmy - nie daje się zdublować – czyli plan wykonany!
Teraz ja ustawiam się na starcie. Patrzę na zawodników obok - wszystkie nogi golone… więc grzecznie zajmuję miejsce w ostatniej linii. Z przodu kolega znany z ŚLRa z wciśniętymi klamkami nerwowo ugniata swojego nowego SIDa. Myślę sobie.... no to pięknie... już po mnie. Dubel na pierwszym okrążeniu i zwyczajnie zapiszą mi w wyniku -4 J
Tak jak przewidywałem na starcie jadę ostatni, ale na pierwszym podjeździe trochę się rozkręcam i zaczynam wyprzedzać. Pierwszą pętlę jadę na szóstej pozycji, a na drugiej pętli wyprzedzam dwóch zawodników i jestem czwarty. Na każdym okrążeniu zmniejszam dystans do trzeciego zawodnika. Młody biegnie przy moim rowerze i dopinguje ile sił. Ten niekonwencjonalny doping (w którym nie zabrakło odniesień do Boga, Ojczyzny i Rodziny) przynosi efekt – ostatni podjazd pokonuję na blokadzie z blatu. Niestety trzeciego zawodnika nie udaje się dojść – chociaż był na wyciągnięcie (długiej ;) )ręki – na zjeździe odpuszczam bo wiem że już nie wyprzedzę. Na metę wjeżdżam czwarty ze stratą niecałych dwóch minut do zwycięzcy i 25 sekund do trzeciego miejsca. I tak jest super, takiego wyniku się nie spodziewałem!
W niedzielę miałem wybrać się na maraton do nowej miejscówki ŚLRa – Sobkowa. Jednak wstając rano i patrząc na deszcz za oknem zmieniłem zdanie i postanawiam jednak zostać w domu.
Ale kiedy o 9:30 deszcz przestał padać wpadłem w mały popłoch. Szybko spakowałem bidony, torbę i bagażnik. Zabrakło czasu na przygotowanie izo oraz zabranie batonów mocy. Na miejsce dotarłem o 10:20, kupiłem buskowiankę i pobrałem czipa.
Potem było już ustawianie się na linii startu. Udało się wystartować razem z kolegami drużyny: Tomkiem i Arturem. Dzisiaj na starcie od nas stanęli również Arek i Mariusz.
Ruszamy, pierwszy podjazd i zjazd pokonuję zachowawczo, uważając żeby głupio nie wywalić się w masie rowerów i nie dać okazji zgromadzonym fotografom do zrobienia z siebie największego gamonia ligi. Na drugim podjeździe, korzystając ze znajomości trasy przyciskam mocniej i przesuwam się do przodu o kilka pozycji. Po paru minutach znajduję się w grupie która ma dobre tempo i razem pokonujemy ponad 30 km. Po pewnym czasie niestety zaczynam czuć głód. Śniadanie składające się z jajecznicy i espresso to za mało na maraton...w dodatku w bidonie mam tylko wodę. Żadnego żela, batona, nic.... bufet już minąłem, a kolejny dopiero na mecie. Nie jestem w stanie utrzymać tempa. Grupa z którą jadę odjeżdża i zostaję sam. Jestem głodny i ujechany. Za mną nikogo, powoli wlokę się do mety.
Królestwo za banana....
żeby przynajmniej jakaś jabłoń tu rosła....nic...tylko lecące na człowieka znienacka wrednie atakujące sosny - jedna arogancko zawadza o moją szeroką kierę! A masz ty sosno, a masz! W końcu przekraczam linię mety i dopadam do bufetu. Pakuję po dwa banany do buzi i jeszcze policzki dopakowuję ciastkami, dopycham waflami, biszkoptami, batonami muesli i pomarańczem...i zalewam to wszystko izo. Musiałem wyglądać jak jakiś pieprzony chomik ;) Chyba wymiotłem pół bufetu :) Dobrze że nikt nie zrobił mi zdjęcia ;))
Cala drużyna szczęśliwie dojechała do mety. Bez kraks i poważniejszych upadków! W klasyfikacji zespołowej jesteśmy na 16 miejscu.
Na uwagę zasługuje dobra postawa kolegów z Buska – którzy pojechali bardzo dobry wyścig.
Komentarze
Dodaj komentarz
Oceny
Zaloguj się , żeby móc zagłosować.