Shoutbox

8Vmw - klasyk od 4:30



Najbliższe imprezy
Kalendarz
Po | Wt | śr | Cz | Pi | So | Ni |
1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | |
7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 |
14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 |
21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 |
28 | 29 | 30 |
Brak wydarzeń.
Logowanie
Ostatnio na forum
· Terminy ŚLR 2014
· Wyjazd na Puchaś Świ...
· [Internet] Wspólne z...
· Ponidzie XC 2014 (?)
Aktualnie online
· Użytkowników online: 0
· Łącznie użytkowników: 30
· Najnowszy użytkownik: Dawid98
Galiński MTB Maraton 2012

Galiński MTB Maraton 2012 w Gielniowie był długo oczekiwanym punktem w kalendarzu. W końcu przyszedł ten dzień! Do Gielniowa mamy kawałek drogi, więc Przemka zawijam punktualnie o 7:00. Po 10 minutach jesteśmy na podwórku u Sebastiana gdzie pakujemy jego rower i ruszamy w drogę.
Dojeżdżamy bez przeszkód. Przy drodze głównej przezornie umieszczono drogowskaz kierujący w pobliże startu gdzie miłe służby wskazywały przyjezdnym parkingi. Zajeżdżamy i naszym oczom ukazuje się…las…no i oczywiście pełno znajomych z ligi ŚLR. Nie mitrężąc zbyt długo przy samochodzie idziemy do Biura Zawodów po numery startowe. Po krótkiej kolejce dostajemy po numerze. Ja oczywiście dostaję numer 13, jakże mogłoby być inaczej, już 3 raz w tym roku startując w różnych imprezach dostaję 13. Przywykłem do niej i traktuję ją jak starą poczciwą kobyłę, z którą się już dobrze zżyłem, a nie jak jakieś monstrualne fatum. Razem z numerem jest chip do pomiaru czasu i zestaw startowy – komin typu buff i bidon (czyli ogólnie mówiąc „mega wypas!”).
Wracamy do auta, aby przebrać się w nasze zielone stroje. I jedziemy na krótką rozgrzewkę w czasie której nachodzi mnie chęć na małego toj-toja. Co i jak było z toj-tojem w żaden sposób nie nadaje się tu do przytoczenia. Na linii startu meldujemy się wcześnie, bo już 10 minut przed startem. Trochę jesteśmy zaskoczeni, bo na linii startu ustawili się już wszyscy, którzy przyjechali się dzisiaj ścigać plus ich rodzina aż po dalekich kuzynów. Stajemy grzecznie za 300 osobową grupą, która już się ustawiła. No to pięknie....Franek wzrusza ramionami...zawsze coś...
Na szczęście obsługa maratonu bez problemu rozpoznaje w nas rasowych wyrzynaczy z dystansu Giga i zostajemy teleportowani znacznie do przodu. No, chociaż wciąż jest to 3-ci garnitur to jednak teraz mamy do objechania jedynie 50 zawodników a nie 300. Widzę jak Franek zaciska palce na gripach ;)
Startujemy honorowo, najpierw przez rynek Gielniowa a potem asfaltem - drogą krajową. Stawkę prowadzi - nie kto inny, tylko sam - Marek Galiński. Po chwili ruszamy trochę ostrzej asfaltem pod górę. Tempo normalne. Razem z Franiem utrzymujemy się w czołowej grupie. Po chwili wjeżdżamy w las, gdzie jest rozjazd: Hobby w lewo, a my na Mega i Giga w prawo. Za rozjazdem po kilkuset metrach chłopaki z czuba zjeżdżają w lewo, nie rozglądam się tylko walę za nimi. W końcu prowadzi nas Mistrz! Z tyłu słyszę głos Frania: „źle, nie tędy!!!” Chwila konsternacji i decydujemy się zawrócić, mimo iż czub chyba nie ma takiego zamiaru. Przy tym tracimy parę minut i lądujemy w samym centrum „ludu rowerowego”.
Na nasze nieszczęście za chwilę zaczyna się rasowy odcinek XC z wąziutkimi ścieżkami pomiędzy drzewami. Przychodzi nam go przejść z buta w tłumie przeklinającego rowerowego luda. Swoją drogą, tylu wulgaryzmów na trasie to jeszcze nie słyszałem. Podłoże jest twarde, najeżone korzeniami i wystającymi skałkami. Tam gdzie jadę pod górę często wrzucam z tyłu T36. Po chwili ostro w dół, wachlowanie przerzutką góra-dół.
Odcinek XC w końcu się kończy i robi się trochę szerzej. Decyduję się przecisnąć tak, żeby nie musieć jechać w ścisku. Zresztą nizinnego rowerowego luda mam już po dziurki w uszach. Wrzucam blat i daję do przodu. Daję się ponieść buzującej adrenalinie. Po chwili pulsometr zaczyna ostrzegawczo pikać – jadę powyżej RCP – długo tak nie pociągnę. Zwalniam, bo zostaję sam. Z przodu nikogo z tyłu nikogo. Trzymam rytm i w końcu dochodzę do 15 osobowej grupy. W niej rozpoznaję kilka osób z Ligi. Tempo jest po płaskim dobre. Na długim kamienistym podjeździe jednak grupa zwalnia. Przyciskam trochę mocniej i odjeżdżam. Doganiam młodzika za Sławna, parę kilometrów jedziemy razem, on jedzie Mega i za drugim bufetem skręca w prawo na metę, ja natomiast walę prosto na dodatkową pętlę.
Pętla Giga to akurat najmniej emocjonujący odcinek trasy, długie proste szutry i kilka leśnych ścieżek po płaskim. Na końcu pętli dogania mnie gość w niebieskim stroju. Widziałem, że wcześniej miał defekt i pompował koło. Dobrze jedzie. Zmieniamy się na prowadzeniu. Bo co chwila któryś przestrzeliwuje ostry skręt. Razem wjeżdżamy na pętlę Mega. Do mety jakieś 6-8km. Dopadają mnie pierwsze oznaki zmęczenia. Na jednym ze skrętów widzę Sebastiana jak siedzi z obsługą trasy. Okazuje się, że Seba miał przykry upadek na hopie i zdrowo rąbnął w bark. Postanowił nie kontynuować wyścigu ale z to zajął się ostro dopingiem. Od tego momentu Seba biegnie przy moim rowerze i krzyczy - dopinguje mnie ile może. Poczułem się, co najmniej jak jedna z gwiazd Tour de France wjeżdżająca na najwyższą alpejską przełęcz. Po chwili jest wertepiasta łąka, krety na tej łące musiały chyba ryć kilka lat żeby zrobić takie wertepy. Gość w niebieskim mi odjeżdża. Na prostej za sobą nie widzę nikogo. Wyciągam batona. Następnie trasa wije się przepięknym singlem delikatnie w dół. Aromatycznie pachną wrzosowiska, pogoda dopisuje, jest pięknie. Kończę batona i wjeżdżam na metę.
Na mecie miły serwisant odcina mi czipa i w zamian daje wywirowany w pralce makaron z (chyba) pasztetówą. Dolewam do michy resztkę wody z bukłaka i tę cudowną maź postanawiam - po chwili wahania - jednak zjeść (do dzisiaj nic mi nie jest, więc chyba było ok :)).
Patrzę na wyniki. Przemek jechał Mega - jest 8 w M1 i 32 Open. Super wynik jak na początek przygody z MTB! Patrzę na Giga gdzie jestem 4 w M3 i 11 Open. Zostajemy jeszcze na dekoracji i tomboli. Nic jednak nie udaje się ustrzelić. Ale jednak dostajemy nagrodę na koniec - wspólne zdjęcie z Mistrzem i autografy na numerach startowych!
Na koniec naszego pobytu w Gielniowie postanawiamy objechać pętlę z rozgrywanego tu wczoraj Pucharu Polski. Po objeździe stwierdzamy, że jednak jesteśmy totalnymi amatorami w dziedzinie MTB, bo przejechać tę trasę to już duuuuże Coś, a ścigać się na niej to dla mnie jakiś totalny kosmos. I tym miłym akcentem kończymy naszą wizytę w Gielniowie. Na nas już czas, pora wracać do domu...do zobaczenia za rok.
Komentarze
Dodaj komentarz
Oceny
Zaloguj się , żeby móc zagłosować.
dnia wrzesień 04 2012 08:08:15
dnia wrzesień 04 2012 09:40:05
dnia wrzesień 04 2012 10:55:21