Shoutbox

8Vmw - klasyk od 4:30



Najbliższe imprezy
Kalendarz
Logowanie
Ostatnio na forum
· Terminy ŚLR 2014
· Wyjazd na Puchaś Świ...
· [Internet] Wspólne z...
· Ponidzie XC 2014 (?)
Aktualnie online
· Użytkowników online: 0
· Łącznie użytkowników: 30
· Najnowszy użytkownik: Dawid98
Maraton MTB Michałowice
Tym razem skład jedynie 3-osobowy. Sender, Siemin i ja. Udajemy się pod Kraków, do Michałowic i mamy nadzieję godnie reprezentować tam barwy naszego teamu :) Wstaję rano, myję się, wcinam jakiś makaron, sprawdzam czy wszystko spakowane i czekam na chłopaków. Czekam, czekam i doczekać się nie mogę. Standardowo spóźnieni :) W końcu przyjeżdżają, pakujemy mój rower i ruszamy. Droga mija szybko. Koło 9:00 jesteśmy już na miejscu. Lecimy do biura zawodów, bo start już o 10:00. Podpisujemy jakieś papiery i odbieramy pakiet startowy. Czyli na pierwszym miejscu kupon na kiełbachę (tak, tak, nie żadne kluchy) i jakieś dodatki typu numer startowy czy czip do pomiaru czasu. Btw. akurat numery były wypasione. Podobały się nie tylko mnie. Zresztą widać je niżej na fotkach, więc oceńce sami :) Przebieramy się i jedziemy zobaczyć początek trasy. Zaraz po starce długi, asfaltowy podjazd, na jego szczycie trochę szutru, a po zjeździe znowu asfalt, którego końca nie widać. Dojazdówka? Zobaczymy. Wracamy, bo za chwilę trzeba się ustawiać na starcie. Co ciekawe w pierwszych liniach ustawia się sporo osób, które na jakichś wycinaków raczej nie wyglądają :) Trasa Mega liczy 48km. Ja z Michałem zdecydowałem się na dystans Giga, czyli 2 pętle Mega (ok. 96km). Spiker chyba nie wziął z domu mikrofonu, więc głośne odliczanie wszystkich dookoła. 10, 9.... 3, 2, 1 i ruszyli!
Tempo dość spokojne. Już na pierwszym podjeździe wyprzedzamy sporo osób. Na górze Michał zaczyna mi odjeżdżać. Jakoś nie mogę się wbić w rytm wyścigu. Nie gonię go. Łapię najbliższy pociąg i jadę swoje, ale Michała ciągle mam na horyzoncie :) Kręcimy w pociągach przez kilkanaście kilometrów. Ogólnie sporo asfaltu na trasie. Technicznie banał. Mój 4-osobowy pociąg odjeżdża mi na podjeździe. Początkowo próbuję dospawać, ale odpuszczam. Jadę i czekam na następny wagon :) Po 2-3km odwracam się i widzę ładną ekipę. Przebija się tam nawet koszulka naszego teamu. Nikt inny, tylko Siemin :) Macham mu, łapię się w pociąg i jedziemy. Łąka, asfaltowy podjazd i znowu łąka. Siemin urywa się z pociągu i jedzie z przodu sam. Początek zjazdu, a ja słyszę tylko trzask. Co jest!? Złamałem sztycę? Zjeżdżam na bok. Okazuje się, że pękła mi śrubka od jarzma sztycy. O taka:
Średnica to ani nie 4mm ani nie 5mm, tylko coś pomiędzy. Gdyby ktoś wiedział gdzie taką dorwać, prosiłbym o info:)
Zastanawiam się co teraz zrobić. Przecież bez siodełka nie będę jechał. To dopiero 17km trasy, a mam przejechać ich 96. Wyciągam z plecaka toola, odkręcam drugą śrubkę na której trzyma się siodełka, mocuje je do camelbaka. Mija mnie ok. 15 osób. Postanawiam się wycofać. Jadę wzdłuż trasy szukać kogoś, kto wskaże mi jak najkrócej trafić na metę. Dopiero po kilku kilometrach trafiam na jakieś harcerki obstawiające trasę, z którymi chwilę gawędzę, ale niestety nie są miejscowe i nie mogą mi pomóc. Jadę dalej. Na złość na trasie nie ma dosłownie nikogo. Jedynie w lesie, na podjeździe spotykam jakąś rodzinkę. Chyba ktoś od nich dzisiaj startuje i przyszli pokibicować. Podjeżdżam na stojaka. Patrzą się, ale cisza. Aż do momentu kiedy zrównuję się z nimi i zauważają, że nie mam siodełka :) Dostałem masę pytań, ale także niezły doping. Dzięki. Nawet jeśli miałem się wycofać, to jakoś mnie zmotywował. Wyjeżdżam na górę, prosta po łące, zakręt 90 stopni i asfalt. Tu już całkowicie odpuszczam. Siedzę sobie na górnej rurze ramy i toczę się po szosie. Jakiś gość prowadzi rower. Ma kapcia, ale daję mu pompkę i dętkę, przez co udaje mu się ukończyć maraton w okolicy 90 miejsca open na Mega :) Ja dalej jadę na luzie. Wyprzedzają mnie kolejne osoby. Pytam wszystkich o bufet (z którego już na pewno ktoś powinien pokierować mnie na metę), a wszyscy pytają mnie gdzie mam siodełko :) Dowiaduję się, że bufet ma być na 29km, czyli za jakieś 3. Faktycznie. Jakaś jadłodajnia pojawia się przy drodze. Podjeżdżam, opieram rower, biorę jakąś pomarańczę i sobie siadam koło dziewczyn. Mieliście okazję kiedyś oglądać maraton z takiej perspektywy? Co chwilę nadjeżdża ktoś i wrzeszczy „woda!”, „izo”. „banan!”, itd. Masakrycznie to wygląda. Jakby stado świń dopuścili do koryta. Poważnie :D Dziewczyny chyba pierwszy raz obsługują dzisiaj bufet, bo banany obrane ze skórki i pokrojone na malutkie kawałeczki, batoniki odpakowane i w całości wyłożone na tackach. Więc co? Więc Franio wkracza do akcji i dziewczyny dostają szybki tutorial, co i jak mają robić. Co obierać, co otwierać, czego nie. W międzyczasie pytam jak w końcu trafić do tej mety. I co? I mówią, że nie wiedzą. Radzą wrócić tak, jak przejechałem. Hmm.. bufet jest na 30km, do mety mam około 18 i mam wracać? Bez sensu. W takim razie jadę dalej! Żegnam się z dziewczynami, biorę sobie jeszcze pomarańcza do ręki i ruszam. Gdy obijałem się na bufecie minęło mnie koło 30 osób, więc pewnie jestem już gdzieś na końcu stawki – tak myślę. O dziwo jedzie mi się całkiem nieźle. Doganiam kilka osób. Znowu wszyscy z niedowierzaniem patrzą na mój brak siodełka. Jeden koleżka pyta nawet czy to jakaś specjalna kategoria. Odpowiadam, że tak i że chyba w niej prowadzę :) Psuje się pogoda. Zaczyna padać. Na asfaltowych zjazdach jest naprawdę ślisko i niebezpiecznie. Mijam jakiegoś leżącego na poboczu kolarza. Ktoś jest przy nim. Jakiś czas później słyszę karetkę. Widzę przed sobą policjanta. Zatrzymuje mnie, żebym przepuścił ambulans. Czynię to i jadę dalej zastanawiając się czy wiozą właśnie tego kolegę, którego chwilę wcześniej widziałem na poboczu. Na łące dojeżdżam do jakiegoś gościa i coś zagaduję. Mówi, że po deszczu jest mu ciężko, bo jedzie na semi-slickach. Żeby nie czuł się pokrzywdzony przez los odpowiadam, że ja już 20km męczę się bez siodełka i nie narzekam. Szkoda, że nie widzieliście jego miny :) Spory kawałek jadę też z Magdą z Krakowa, która „na co dzień” startuje na Skandii i u GG. Bardzo sympatyczna dziewczyna. Nie to co taka jedna, która na widok podjazdu albo nawet psa na trasie wyzywała go od najgorszych tak, że było to chyba w Krakowie słychać. Juniorka, ale ryczała dosłownie jak stado lwów :) Jadę asfaltem w strugach deszcze i niespodziewanie za zakrętem pojawia się meta. Przejeżdżam przez nią, a pani od pomiaru czasu pyta czy jadę na drugą pętle. Bez zastanowienia mówię nie i zostaję zakwalifikowany na dystans Mega. Po tych około 30km jazdy na stojąco nadgarstki mam już wymęczone tak, że nawet z siodełkiem nie chciałoby mi się jechać. Czeka na mnie Siemin, który przyjechał już jakieś 15min temu. Mówi, że Michał dojechał w ścisłej czołówce. Noo, brawo Sender! Podjeżdżam pod bufet i co widzę? Pączki! Na maratonie? Tego jeszcze chyba nie było :) Wcinam jednego, w międzyczasie odpowiadam na wszystkie skąd inąd idące zapytanie o moją jazdę bez siodełka i jedziemy myć rower. Potem szybkie przebieranie, kiełbacha i jedziemy sprawdzić wyniki. Michał 7 open i 4 w kategorii. Do pudła brakło mu… 30 sekund! No jasna cholera, co za pech… Siemin chyba 17 open, a ja? Na Mega startowało ok. 160 osób, więc szukam się gdzieś w okolicy 120 miejsca i co widzę? Jestem 66. Ale jaja. Chyba poziom musiał być naprawdę niski, bo nie chce mi się wierzyć, żebym aż tak dobrze wypadł jadąc bez siodełka :)
Pozdrawiam,
Sebastian vel Franio
PS. A na takim rowerze przyszło mi jechać od 17-go do 48-go kilometra :)
A uprzedzając pytania.. jechałem asekuracyjnie i nie, nie nabilem się na nic. Bez obaw :D
Komentarze
Dodaj komentarz
Oceny
Zaloguj się , żeby móc zagłosować.
dnia sierpień 10 2012 09:27:45
dnia sierpień 10 2012 09:37:06