Shoutbox

8Vmw - klasyk od 4:30



Najbliższe imprezy
Kalendarz
Logowanie
Ostatnio na forum
· Terminy ŚLR 2014
· Wyjazd na Puchaś Świ...
· [Internet] Wspólne z...
· Ponidzie XC 2014 (?)
Aktualnie online
· Użytkowników online: 0
· Łącznie użytkowników: 30
· Najnowszy użytkownik: Dawid98
ŚLR Zagnańsk - Master
W Zagnańsku startowałem już w ubiegłym roku, tyle że na dystansie Fan. Jedyne co z niego pamiętałem, to zakorkowany długi podjazd albo raczej podejście chwilę po starcie oraz szutry, szutry i jeszcze raz szutry. Dla urozmaicenia trasy były to szutry płaskie, szutry z górki i szutry pod górkę. Były też szutry, które nie miały końca, ale w sumie do nich można zaliczyć wszystkie poprzednie. Oprócz tych monotonnych nawierzchni w pamięci utkwił mi jeszcze fakt, że to właśnie tutaj, na maratonie w Zagnańsku, w roku 2011, po raz pierwszy udało mi się objechać mojego mentora Michała :) Niestety tym razem nie jechaliśmy tej samej trasy, ale wiem, że gdyby tak było, to tym razem Michał odstawiłby mnie już z kwitkiem :) Dawno nie jeździłem. Pomijając kilka krótkich wypadów i ze dwa dłuższe, opierdzielam się już od jakiegoś miesiąca. Długo, za długo. Miałem zamiar przynajmniej w przedmaratonową sobotę wyskoczyć na bajka i na luzie coś pokręcić, ale po powrocie z 18-tki kumpla jakoś nie miałem do tego weny. Poza tym coś mi się z gardłem popieprzyło. Ze dwa dni wcześniej czułem już lekkie pieczenie, ale w sobotę ból był nie do zniesienia. Chyba mnie gdzieś zawiało. Nawet przełknięcie śliny sprawiało mi problem. Myślałem nawet nad rezygnacją ze startu w Zagnańsku, ale nie ma lipy. Trza startować. Trza być twardym, nie mientkim!
Chłopcy radarowcy mieli wyjechać z Pińczowa o 8:00. Ja jechałem z tatą z Brześcia. Mieliśmy gości, więc wyjazd planowany na 8:00 przesunął się jakieś pół godzinki. Rower do bagażnika, torba na tylne siedzenie i można ruszać. Dojazd zajmuje nam jakąś godzinę, może mniej. Składam rower do kupy i jadę poszukać chłopaków. Objeżdżam dookoła całe rowerowe miasteczko. Nigdzie ich nie ma. Dzwonię. Dopiero jadą, a mieli wyjechać punkt 8:00. . Ehh, jak zwykle spóźnieni :)
Wcinam jeszcze jakiegoś banana, przebieram się i jadę na krótka rozgrzewkę. Dzisiaj do przejechania mam 80km. Ustawiam się na starcie. Wystrzał petardy czy to może ryk Maziego i ruszamy. Asfaltową dojazdówkę jedziemy zachowawczo. Ściganie zaczyna się dopiero po wjeździe do lasu. Po niezłym starcie udaje mi się załapać w drugi pociąg za czołówką. Samotna jazda po tych długich prostych byłaby samobójstwem. Trasa miała być zupełnie inna, niż w zeszłym roku. Póki co tego nie widać. Był asfalt, są szutry, nic innego nie widać. No i wykrakałem. Wpadamy na błotny odcinek, dwóch kolegów zalicza gleby. Nieźle wyglądają. Szkoda, że nie było tam fotografa. Zakręt w prawo i… trawa. Ale nie taka jaką macie na podwórku, tylko taka posiana na zaoranym polu. Może to po prostu były progi zwalniające? A jakie cudowne zapachy unoszą się w powietrzu, gdy w cieniu drzew przejeżdżamy przez sterty błota nietknięte chyba przez stulecia. Łąki też są bardzo urokliwe. Ehh, jak ja nie cierpię takich tras. Zresztą chyba nie tylko ja, bo cały czas czy to z przodu czy z tyłu ktoś mruczy coś pod nosem. Około 20-25km pędzę prosto ubitą drogą. Widzę przed sobą zawodników, ale strzałki na drzewach nakazują skręcić w prawo, więc tak robię. Najwyżej zawrócę, myślę. Rozpędzam się, a zza drzew wyłania się lekki zjazd i wielki głaz pod którym trzeba przejechać. Ratownicy krzyczą żeby hamować i zejść z roweru, jeśli jest się wysokim. Zwalniam, ale moje przednie koło wpada pomiędzy dwa głazy i zaliczam w spowolnionym tempie piękny lot nad kierownicą. Ląduję na kamieniach, a rower na mnie. Słyszę krzyki „ja pierdole”, „o matko”, „chyba się zabił”, „zrobił mu ktoś zdjęcie!?”. Wstaję, otrzepuję się. Zbieram z ziemi rozwalony licznik. Wydaje mi się, że wszystko jest w porządku. Krwi nie widać, noga tylko lekko zdarta. Dobrze, że głaziki były gładkie, a nie kanciaste. Siadam na rower i ruszam dalej. Dopiero z czasem zaczynam czuć jaki jestem poobijany. Jadę już swoje, nie cisnę. Podjazdy walę z młynka co by się nie przemęczać i na skurcze nie narażać. Za mocno nabiłem też koła przed wyścigiem. Trzepie mnie niemiłosiernie. Nadgarstki mam jak z waty. Gdy na ostatnich maratonach mój średni puls wynosił ok. 170-180 ud/min, tutaj jadę przy 130 ud/min :) Rozglądam się, podziwiam widoki, piękne dziewczyny na punktach kontrolnych. Kompletny czill. Byle dojechać do mety, zejść z roweru i dać odpocząć poobijanemu ciału. Na metę wpadam, a raczej wjeżdżam spacerowym tempem, z czasem 4h 18min. Dostaję esa, że jestem 5 w kategorii, ale wyniki są błędne i koniec końców zostaję uplasowany na 4 miejscu. Pierwszy raz w tym sezonie na ŚLR poza podium :) Muszę wziąć się za porządny trening, bo rywale nie śpią. Tymczasem muszę się wykurować, bo w Zagnańsku nieźle się doprawiłem i teraz muszę cierpieć. Zapalenie gardła :)
Ciao!
Sebastian vel Franio.
Komentarze
Dodaj komentarz
Oceny
Zaloguj się , żeby móc zagłosować.
dnia lipiec 25 2012 09:15:12
dnia lipiec 25 2012 19:56:52
dnia lipiec 25 2012 23:08:47
dnia sierpień 10 2012 09:45:30