Shoutbox

Musisz zalogować się, aby móc dodać wiadomość.

senderx
31-01-2016 14:50
no dobra, dawno się tu nic nie działo..ale prawda jest taka że jeździmy ostro! Uśmiech

senderx
07-07-2015 09:53
Panie i Panowie, czas do PinczowXC można zacząć odliczać - 19.07.2015

senderx
12-02-2015 19:16

BartezXC
09-02-2015 13:05
Mich ale ocb ? Uśmiech

senderx
07-02-2015 18:44
Trudna trasa, bo to jest cross, i są turbulencje. Jazda wymaga wysiłku i siły pchającej Uśmiech

Najbliższe imprezy

Brak wydarzeń

Kalendarz

<< Kwiecień 2025 >>
Po Wt śr Cz Pi So Ni
  1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30        

Brak wydarzeń.

Facebook

Logowanie

Nazwa użytkownika

Hasło



Nie możesz się zalogować?
Poproś o nowe hasło

Ostatnio na forum

Najnowsze tematy
· Czas na pętli Ponidz...
· Terminy ŚLR 2014
· Wyjazd na Puchaś Świ...
· [Internet] Wspólne z...
· Ponidzie XC 2014 (?)
Najciekawsze tematy
Brak tematów na forum

Aktualnie online

· Gości online: 4

· Użytkowników online: 0

· Łącznie użytkowników: 30
· Najnowszy użytkownik: Dawid98

ŚLR Nowiny - FAN

mtbcross

W końcu nadszedł długo oczekiwany dzień maratonu w Nowinach.  Pobudka o 7, przez okno pogoda zapowiada się super, kilka chmurek toczy się po niebie, temperatura idealna do wyczynu. Pakuję rower na bagażnik. Ubranie, buty, kask, obowiązkowy termos kawy no i nowość - batony mocy lądują w mojej torbie. Ruszam o 8:30 w kierunku Nowin. Po drodze zawijam Arka. Droga samochodem upływa szybko. Po 45 minutach jesteśmy na stadionie w Nowinach. Tu spotykamy się z resztą naszej ekipy: Arturem, Tomkiem, Mariuszem i Sebastianem.

Powoli wyciągamy sprzęt i czas na małą rozgrzewkę. Podczas rozgrzewki nachodzi mnie chęć na małe siusiu. To chyba wynik wczorajszych kilku piwek ze znajomymi. W czasie siusiu czuję że chyba jednak będzie trzeba znaleźć toj-toja. Decyduję że toja znajdę tuż przed wejściem na linię startu. Póki co rozgrzewka trwa w najlepsze.

 

Kiedy do startu 10 minut zaczynam szukać toja.....

 

Nareszcie jest - uratowani - upragniona plastikowa kapsuła...odczekałem w kolejce i w końcu przyszła na mnie kolej, patrzę w środku papieru brak.....przez chwilę myślałem żeby skorzystać ze starej dobrej metody skautów – liść babki lancetowej ale takowej pod ręką niestety w toju niet! Szybki skok do samochodu gdzie zawsze schowaną mam (na czarną godzinę:) ) czyściutką pełną rolę pachnącego fiołkami velvetu – miękkiego jak aksamit. I biegnę do toja, na miejscu zatrzymuje mnie kolejeczka. Tak sobie czekając podziwiam biało-szare obłoczki czasem leniwie spojrzę też na zegarek gdzie pojawia się czerwony alarm 10:55. Na szczęście chwilę później udaje się mi wcisnąć czarodziejskim manewrem w pierwszego wolnego toja i potem idzie już jak z płatka.

 

Na starcie melduję się o 10:57 ale do sektora nie zostaję wpuszczony ponieważ taśma sektorowa jest już zwinięta. Ląduję na samiutkim końcu stawki. Jak się potem okaże będzie to miało swoje dość komiczno-dramatyczne konsekwencje.

 

Po komendzie start dalej stoimy, kiedy po drugiej stronie stadionu widzę czołowych zawodników my dopiero ruszamy. Na początku jedziemy asfaltem kilkaset metrów po czym następuje zonk – droga zamienia się w single tracka i na dodatek jest lekko pod górę – to już zdecydowanie za wiele dla otoczenia w którym jadę. Wszyscy zsiadają z roweru i prowadzimy, za sobą słyszę prawdziwie kolarską rozmowę: „o kur...ale rzeźnia” i odpowiedzi słyszę „je też jestem już wypruty”.

 

W końcu wsiadamy na bicykle i jedziemy, wąziutka ścieżka ciągnie się długo jedziemy w dół dość mokrym liściastym odcinkiem. Nagle przede mną zawodnik zatrzymuje się w naciskam mocniej klamki hamulca, czuję jak koło zawodnika za mną uderza w moją nową piękną przerzutkę...No nic...tak to bywa...chyba nic się nie stało...i jedziemy dalej.

 

W końcu na jakimś podjeździe udaje mi się wyprzedzić ślamazarnie jadącą grupę maruderów i łapię wiatr w żagle. Tętno przyjemnie rośnie a razem z nim prędkość. Pierwszy większy podjazd biorę z blatu, po drodze łykam kilku kolejnych zawodników, na następnym podjeździe wbijam mniejszy blat i T32 z tyłu, aż tu nagle brzdęk, chrup, łup i dupa!  Patrzę co jest? Łańcuch wklinował się między koło i kasetę. Ściągam koło i próbuję wyszarpnąć...po kilku próbach puszcza i mogę zapiąć koło.W międzyczasie grupa maruderów dogania mnie i wyprzedza. Wsiadam na rower i obiecuję sobie nie wrzucać T32 w kasecie aż do końca wyścigu!

 

Sytuacja, jak to zwykle bywa, niestety się powtarza, normalnie dzień świstaka. Kiedy wyprzedzam maruderów na podjeździe znowu to samo – łańcuch zszedł z kasety na koło. Tym razem wklinował się na dobre, po odkręcaniu koła ani drgnie. Wypinam spinkę i zdejmuję koło z łańcuchem. Widzę cwane uśmieszki w grupie mijających mnie maruderów, którzy tym razem chyba odjadą mi na dobre.

 

Po paru chwilach wyszarpuję łańcuch i zakładam go razem z kołem. Wsiadam na rower. Coś ciężko z początku idzie ale po chwili wracam do właściwego rytmu. Przekręcam śrubę baryłkową przerzutki tak żeby nie było możliwości wrzucenia na największy tryb kasety (tak w razie czego gdyby mnie bardzo kusiło). W końcu dochodzę znaną już dobrze grupkę maruderów. Tym razem już 3 raz ich wyprzedam, pewnie sobie myślą, że ma to być rodzaj jakiejś wyrafinowanej psychicznej tortury, tylko nie wiem dla mnie czy dla nich.

 

Dalej jadę już bez przeszkód. Po drodze mijam kolejne osoby. Na szczycie jakiś weteran woła za mną że mi zaraz zapier!@# w ryj. I jak go jeszcze jakiś smarkacz wyprzedzi to on to pierd@@#i to wszystko! Kolejny przykład że ekstremalny wysiłek uruchamia całkiem nieznane receptory w głowie :) . Od tamtej pory myślę sobie, że od teraz będę wyprzedzał szerokim łukiem między drzewami, bo a nuż zaraz rzuci się na mnie jakiś sfrustrowany szaleniec i złoi mi skórę karbonową pompką (za Szurkowskiego to były pompki!!!)!

 

Jadę sobie jadę, mijam tak góry i lasy, i hopki. Aż tu nagle moim oczom ukazuje się las, a w lesie jedzie mój kolega z drużyny Tomek. Po pierwszej dobrej części miał defekt i stracił sporo czasu na zmianę dętki. Teraz parę kilometrów jedziemy razem po czym na zjeździe Tomek wyrywa do przodu, na wypłaszczeniu dochodzę i na kolejnym podjeździe jadę już sam. Jeszcze podejście wyschniętym strumieniem, stromy zjazd po piachu z kamieniami i jestem na mecie. Miejsce słabe, ale przygody jakie przeżyłem bezcenne!

 

Po chwili na metę wjeżdża Tomek i po kolejnej chwili Artur i Arek. Nie ma Mariusza. Od ratowników dowiadujemy się że miał pechowy upadek i pojechał do szpitala. Miejmy nadzieję że wszystko będzie dobrze i że Mario szybko wróci do naszej drużyny, bo kolejne starty tuż tuż!

 

Tyle z dystansu FAN. O dystansie MASTER opowie Wam Sebastian vel Młody w kolejnej Relce!

Komentarze

1 #1 senderx
dnia maj 28 2012 23:39:05
Heheh Uśmiech) Arti oczywiście nie zaliczasz się go grupy maruderów a jeżeli nawet to wiem że byłeś w tej grupie jak pasterz prowadzący owieczki do mety. A poza tym sama prawda! Batona wcisnąłem jakoś na 30 kilometrze i od razu poczułem mega MOC. Jednego dałem Arkowi to chłopak mówił że dopiero dzisiaj zjadł kanapkę hihihi
1 #2 senderx
dnia maj 29 2012 09:43:32
żeby zobaczyć całe zdjęcia - przy małych monitorach można zwinąć boczne panele -> ikonka w prawym górnym rogu obok niebieskiej (albo zielonej) kropki
5 #3 BartezXC
dnia maj 29 2012 13:40:29
ps. proponuję doregulować przerzutkę, dokręcając śrubę regulacyjną maksymalnego wychylenia Uśmiech

Pzdr
2 #4 Franio
dnia maj 30 2012 01:47:17
Super relka Michał! Ja jutro coś skrobnę, bo dopiero dzisiaj przywróciłem kompa do życia. Póki co zdradzę tylko, że u mnie też nie obyło się bez dość ciekawych przygód. Uśmiech

Dodaj komentarz

Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.

Oceny

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się , żeby móc zagłosować.

Brak ocen. Może czas dodać swoją?
Wygenerowano w sekund: 0.07
48,416,549 unikalne wizyty